przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

KORYTO DLA WSZYSTKICH, czyli więcej o kadencyjności

Z MIASTA

Jacek Bachalski
2020-01-12 18:24
14161

Co ma kadencyjność wspólnego z aktywnym społeczeństwem?

Ten pozornie nieparlamentarny tytuł ze słowem Koryto ma znaczenie. Bo tak właśnie nazywamy najczęściej miejsce konsumowania korzyści przez kogoś, kogo już byśmy chętnie wyrzucili z zajmowanej funkcji społecznej. Chodzi o to, że wierzymy (statystyczny Polak wierzy), że każdy powinien mieć równe szanse w staraniu się o społeczne posady. Poruszam ten temat kolejny raz, bo właśnie w naszym niewyrobionym politycznie kraju tak właśnie się nie dzieje. Nie jest ani etycznie, ani zdroworozsądkowo. Większość społecznych, atrakcyjnych prestiżowo i finansowo posad obsadzanych jest z pogwałceniem etyki i zdrowego rozsądku. Organizacje społeczne spełniają pożyteczne funkcje, przynajmniej tak powinno być. Finansowane są zaś z naszych pieniędzy, bo dzięki naszym podatkom utrzymują się przy życiu. Dlatego mamy prawo oczekiwać, że mechanizmy rządzące funkcjonowaniem takich organizacji będą dobre dla ogółu społeczeństwa i będą nam dobrze służyć.
 
Weźmy na przykład sytuacje w jakiejś partii politycznej. Obecnie działacze zamiast poświecić gro swojego czasu na planowanie przyszłości, wymyślać ją na nowo, poznawać problemy społeczne, podważać słabe rozwiązania, porównywać się do lepszych, zużywają go na knucie – wewnętrzne partyjne knucie. Knucie skierowane zawsze przeciwko temu, kto nie pomoże im dostać się na swoje wymarzone polityczne miejsce, bo ma na nie swojego własnego faworyta. Prawie zawsze sprowadza się to knucie do podlizywania się liderowi partii lub jego dworowi i do donoszenia na swoich konkurentów – jawnie pokazujących swoje aspiracje lub je ukrywających. Śmiem twierdzić, że pochłania to 95 procent czasu zaangażowania w politykę. 
 
Dzisiaj jest tak, że lider na długo przed planowanymi kolejnymi wyborami na szefa partii prowadzi, delikatnie mówiąc, nieetyczne układanki, czytaj: „ wyrafinowane przekupstwo”, żeby przedłużyć swoje panowanie. Za obiecane frukty pozyskuje stronników. Tworzy się towarzystwo wzajemnej adoracji, gdzie ludzie ścigają się na „długość języka” – bywa, że niejednemu wpadnie za głęboko... A wtedy wygląda to bardzo niesmacznie. Nawet dla lizanego. Ci, którym godność osobista nie pozwala na ostentacyjne wazeliniarstwo wobec lidera, stoją z boku, albo nawet opuszczają taką partię. Mają taki dylemat: program partii niby jest ok., cele są chlubne, lider nawet hiper inteligentny, ale mechanizmy nie do zaakceptowania. Nie każdego stać na rezygnacje z własnej dumy, godności, własnej opinii czy zwykłej przyzwoitości. Tak, przyzwoitości – bo ta często dla „widzimisię” lidera całej partii musi być poświęcona w procesie „zapisywania” się do dworu. Takim to sposobem organizacja partyjna przestaje być pociągająca dla wielu ciekawych ludzi. W pewnym sensie betonuje się.
 
Ale jest gorsza konsekwencja społeczna niż utrata dobrych ludzi z organizacji. Bo takie partie zamieniają się w sekty religijne. Członkowie, wcześniej ludzie z jakimiś poglądami, zapominają o swoich ideałach, o marzeniach. Nie skupiają się na dobru społecznym, tylko na na tym, by nie wypaść z łask lidera. Organizacje partyjne, szczególnie ich nieformalne dwory, zaczynają przypominać w swoim kodzie postępowania oblężone bandy. Zamykają się, wszędzie widzą wrogów. A najwięcej w swojej własnej organizacji partyjnej. Stają się bezpłodne ideowo. Czy to służy nam, wyborcom? Pytanie jest retoryczne.
 
A teraz wyobraźmy sobie, że lider partii wie, kiedy skończy swoje panowanie. Nie odkłada już swoich politycznych czy partyjnych marzeń (zakładam, że takie kiedyś miał) na kolejną kadencje, śpieszy się, by je zrealizować, bo chce przejść do „małej”, a najlepiej „dużej” historii, chce zrobić coś dobrego, co będzie z nim kojarzone i szuka godnych następców – najlepiej takich, którzy nie cofną jego dokonań, a nawet myśli o swojej osobistej zawodowej przyszłości, więc nie zaniedbuje swojego rozwoju. To ważne, bo dzisiaj politycy nie nadążają za zmianami, jako że czas im kradnie knucie. Żyją w matni, która dziś każe im po trupach zostać tam, gdzie są, no bo co będą robić po –  gdy stracą bieżące posady? Więc depczą etykę i zasady. Świat jednak ucieka, więc lepiej byłoby nie tracić z nim kontaktu – to powinno przyświecać politykom z pierwszych stron gazet, a nawet tym z drugiej i trzeciej ligi.
 
Dzisiaj w Polsce rządzą od ponad pokolenia ci sami ludzie. Większość liderów partyjnych dawno powinno ustąpić młodszym, lepiej rozumiejącym zmieniającą się rzeczywistość i odważniej patrzącym w przyszłość. Tkwienie w przeszłości, nam Polakom, nie służy. Dlatego wierzę w kadencyjność, bo to jest sprawiedliwszy mechanizm przyśpieszający wymianę przywództwa w ciałach publicznych, zdrowy z punktu widzenia relacji międzyludzkich, ale też gwarantujący większe tempo rozwoju. Dotyczy to wszystkich wybieralnych ról w przestrzeni społecznej. Tak więc – nie tylko w partiach politycznych!
 
Powszechna kadencyjność w sferze publicznej poza tym, powinna obudzić aspiracje wśród ogromnych rzesz ludzi, dziś nie wierzących w jakikolwiek sens angażowania się w życie społeczne czy polityczne. A przecież to właśnie aktywni ludzie są najważniejszym skarbem każdego kraju.
 
Mam świadomość, że do takiej zmiany potrzeba nowej ustawy (nie śmiem marzyć o zmianie konstytucji), ale nade wszystko potrzeba nam presji społecznej na polityków, bo bez niej parlamentarzyści nic odważnego nigdy już nie zrobią.

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x