Chciał czystego miasta i... zaczął czyścić
Z MIASTA
Adam Oziewicz
2021-01-23 13:28
32632

Gdy zobaczy bałagan, działa od razu. Nie liczy czasu i pracy. Poprawia wygląd skweru, trawnika czy bramy. Skąd mu się to wzięło? – Z troski o estetykę miasta – odpowiada gorzowianin Tomasz Rybak. Założył Stowarzyszenie na rzecz estetyki miasta Gorzowa i czyści, co tylko się da.
Jedną z pierwszych akcji Tomka Rybaka było uporządkowanie okolic plaży nad jeziorem Nierzym. Innym razem z kuzynem oczyścili ze śmieci cały szlak wzdłuż Kłodawki. Ma też na koncie sprzątanie okolic giełdy i przyległego terenu aż po samą Baczynę. Wspomina, że wcześniej był tam jeden wielki śmietnik. Zapełnił kilkadziesiąt worków odpadami. Pełne dwa dni pracy – dzień przed Wigilią i w Wigilię. Wszystko sam.
Znikające bohomazy to nie cud!
Gdy Tomek sam idzie na czyszczenie, poświęca zadaniu dwie trzy godziny – nawet w tak krótkim czasie można sporo zdziałać. Wystarczy, że ma przy sobie kanister z wodą i detergent – to podstawowe materiały na bohomazy na drzwiach i skrzynkach gazowych. Na czyszczenie elewacji to już za mało – potrzebna jest myjka. Wtedy wszystko wymaga większych przygotowań i czasu. Używa specjalnego płynu do usuwania graffiti – to środek z wyższej półki. Próbował też nieco tańszy, ale nie zdał egzaminu. Na początek malunek pokrywa preparatem – nakłada środek pędzelkiem w rękawiczkach, bo jest żrący. Po kilkunastu minutach usuwa farbę szmatką namoczoną gorącą wodą. Jeżeli bohomaz jest na ścianie elewacji, stosuje myjki czyli wodę pod ciśnieniem. Bywa, że czynność trzeba powtórzyć dwa, nawet trzy razy, aby uzyskać pożądany efekt. Gdy trzeba odrobinę poczekać na działanie środka chemicznego to porządkuje najbliższą okolicę.
Czyści, obserwuje i… widzi – wie z kim ma do czynienia. Na budynkach trafiają mu się nie tylko bazgroły. Czasami namierzy malunek zrobiony z talentem, pewną gracją – ale niestety nie tam gdzie być powinien. Jednak ładne rzeczy to unikaty, najczęściej to zwykłe bohomazy – znaczenie terenu. Tomek ocenia, że w całym mieście za mazanie odpowiada raptem kilka osób. To sześć, może siedem powtarzających się podpisów. Nowe Miasto, Kosynierów Gdyńskich, Łokietka opanowało kilku młodych ludzi z farbą. Łatwo ich policzyć po charakterze pisma czy kolorze sprayu. Nie jest za dotkliwymi konsekwencjami. – Karą może być towarzyszenie mi i pomoc w usuwaniu napisów. Wtedy taka osoba doświadczy, ile trzeba pracy, aby doprowadzić pomalowane miejsce do porządku – uważa. Co najbardziej lubią obsmarowywać „malarze”? Nasz rozmówca bez wahania odpowiada: – Wszystko. Gdy przejdziemy rozkopaną teraz Chrobrego od byłego kina Słońce w stronę Mieszka I to nie ma budynku bez bazgrołów. Zdarzają się po trzy napisy na jednej skrzynce gazowej, na drzwiach nawet do pięciu. Gdyby liczyć każdy bohomaz, w ostatnich miesiącach na pewno usunął ich około 250. Tylko przy Sikorskiego łącznie wyczyścił 52 obiekty.
Problemem w usuwaniu malunków sprayem nie jest rodzaj farby – najwięcej zachodu jest z czyszczeniem ścian z dużą liczbą nałożonych na siebie warstw. Najłatwiej doprowadzić do porządku szklaną witrynę, nieco trudniej drzwi kamienic czy skrzynki gazowe. Gorzej schodzi kolor czarny, z kolei mniej trudności przysparza biały.
Spontanicznie i z żelazną konsekwencją
Zaczęło się od bohomazów przy Dworcowej 5. Tomek Rybak przyznaje, że była to spontaniczna akcja. Z kuzynem zamalowali napisy w kamienicy w przejeździe z ulicy na podwórko. Co się dało usunęli i pomalowali ściany. Ich robota wywołała fantastyczną reakcję – dziękowali im nie tylko mieszkańcy kamienicy, ale dalsi lokatorzy, także przechodnie z innych części miasta. Obsługa pobliskiego sklepu z dewocjonaliami poczęstowała ich kawą, a dziewczyny z nieistniejącej już restauracji „U mamy” przygotowały lemoniadę. Po robocie stwierdzili, że wyczyszczone miejsce wygląda dobrze. Efekt zainspirował do działania na całej Dworcowej gdzie niemal każdy budynek był pomazany. Czyszczenie trwało kilka dni. Usuwali napisy skąd tylko się dało – z elewacji, skrzynek gazowych, drzwi.
Na Dworcowej się nie skończyło – z akcją ruszył dalej przez Sikorskiego. Zaczął od usuwania malunków. Na najważniejszej arterii miasta są jednak ściany wymagające więcej pracy i kontaktu z miejscowym ADM-em – chodzi środki na gruntowne malowanie większej powierzchni odpowiednią farbą. – Jedną ścianę pomalowałem we własnym zakresie, ale przy Sikorskiego czeka jeszcze pięć czy sześć podobnych. Na wiosnę zrobię z tym porządek – planuje nasz rozmówca. Po Sikorskiego ruszył na Łokietka i Kosynierów Gdyńskich, w części od Sikorskiego do okolic ronda – tam bohomazów już nie ma. Aktualnie czyści Łokietka w części od ronda przy LO do Chrobrego. W planach są kolejne ulice: m.in. Armii Polskiej.
Plan Tomka obejmuje również Chrobrego i Mieszka I, ale już po remoncie. Gdy miasto będzie oddawać do użytku kolejne odcinki, chce na bieżąco czyścić już gotowe fragmenty. Ma zamiar działać sam, ale również zainicjować większą akcję czyszczenia przyziemi, ważnych z punktu widzenia przechodnia – będzie zabiegał o wsparcie w tym ADM-u. – Może przy remoncie ulicy, deptaka znajdą się środki na porządne odnowienie przyziemi, być może też na uporządkowanie szyldów, reklam sklepów i restauracji w okolicy. Gruntowna modernizacja tych ulic to dobry moment, aby nie tylko zacząć dyskusję o estetyce miasta w dziedzinie szyldów i reklam, ale też, aby zacząć działać – uważa.
W pojedynkę też się da
Czy w pojedynkę da się wyczyścić miasto? – takie pytanie kierujemy do Tomka. – I tak, i nie… – odpowiada. Wyjaśnia od razu, że czuje mentalne wsparcie ze strony obserwujących jego poczynania gorzowian – to już wiele, choć nie wszystko... Ma też realną pomoc przyjaciół. – Nie tak dawno dobra znajoma była na dłuższym urlopie w Gorzowie. Razem ze swoim partnerem pomagali mi w usuwaniu bohomazów. Mam też wsparcie kuzyna. Zatem nie jestem sam. Myślę, że wiosną „znajdą się” kolejne osoby i okaże się, że łączy nas ten sam cel: ładniejszy Gorzów – mówi z przekonaniem T. Rybak.
Jego sposób na czyste miasto to codzienna aktywność – gdy tylko pojawia się czas, dzień w dzień chodzi po ulicach i coś doprowadza do prządku. Zastrzega, że nie szuka wsparcia na siłę – sam też będzie działał. Na pewno nie zrezygnuje ze swojej pasji. Czyści Gorzów z czystej potrzeby spełnienia się jako obywatel i pełnoprawny mieszkaniec – chce na własnej skórze poczuć, że ma wpływ na poprawę estetyki na ulicach. Nie robi tego dla poklasku, czy telefonu z podziękowaniami z magistratu. Przy tym szuka sposobów na rozwiązania systemowe. Sam jest przykładem na to, że nie są potrzebne nie wiadomo jakie pieniądze, aby było lepiej, czyściej.
Przyznaje, że jego działania nie wywołują negatywnych reakcji, co najwyżej niedowierzanie. Część osób obserwujących akcje Tomka stwierdza wprost, że to nie ma sensu, bo przyjdą i znowu zamalują czy zaśmiecą. Jeszcze do niedawna często słyszał stwierdzenie: to syzyfowa praca. Jednak od momentu gdy jego działaniami zainteresowały się lokalne media ma znacznie większe zrozumienie. – Gdy do dużej liczby mieszańców dotrze informacja o tym, że warto żyć w czystym mieście i w dodatku wcale to dużo nie kosztuje to samoistnie będziemy dbać o nasze otoczenie – podkreśla.
Zaczęło się niewinnie
Pierwszą, absolutnie oddolną i indywidualną akcją Tomka było uporządkowanie skweru z miejscami parkingowymi przy Sikorskiego 55. To kompleks kamienic i podwórko z wjazdem od strony placu manewrowego dworca PKS. Przez ostatnie lata leżały tam opony chroniące skwer przed kołami przejeżdżających aut. Tomek często odwiedza tę okolicę – bywa u swojej babci. Ocenił, że opony nie dodają miejscu splendoru i trzeba coś z tym zrobić. Niespełna rok temu, wczesną wiosną, z pomocą sąsiada usunął i zadbał o zutylizowanie opon. Kupił płotek do grodzenia, kwiaty i na nowo zagospodarował niewielki teren.
Ma też na koncie interwencje w sprawie wątpliwej jakości estetycznej reklam, bilbordów czy szyldów. Nie ma zamiaru nikogo piętnować, ale ogólnie wskazuje na spółdzielnie i ADM-y gdzie nie znajduje zrozumienia dla problemu. – Często kluczowym argumentem jest decyzja wspólnoty mieszkaniowej – skoro postanowili, tak musi zostać. To, że reklama jest szpetna czy kompletnie nie pasuje do otoczenia nie ma żadnego znaczenia. – Gdzie tylko mogę, staram się coś wskórać, ale niezwykle trudno o pozytywny rezultat – przedstawia sytuację nasz rozmówca.
Już zapowiada, że będzie zabiegał o patronat dla akcji usuwania bohomazów do niebawem otwieranego w Gorzowie marketu budowlanego – być może będą mogli sprezentować kilka litrów farby miesięcznie. Chętnie za promocję sklepu skorzystałby z takiej oferty.
Przyznaje, że trudno mu ocenić, jak do jego akcji podchodzą miejscy urzędnicy. Ale ma już deklarację z ADM-u nr 5, że gdy tylko zajdzie potrzeba może skorzystać z farb. O podobną pomoc zwrócił się m.in. do ADM-u nr 3, który zarządza blokami przy Sikorskiego, ale nie uzyskał jeszcze odpowiedzi. Ale przypomina sobie sytuację świadczącą o zrozumieniu ze strony urzędu miasta. Otóż przy okazji odsłonięcia najnowszego muralu w sąsiedztwie Białego Kościółka oczyszczono przyczółek przejścia podziemnego – ten bezpośrednio przylegający do muralu. Niestety pominięto zabrudzone ściany przy przejściu po drugiej stronie od Dzieci Wrzesińskich. – Napisałem maila do miasta z prośbą o usunięcie napisów także z drugiej strony. Po trzech dniach sprawa była załatwiona – przedstawia sytuację.
Jest dumny z tego, że sprząta
Dla Tomka Rybaka usuwanie malunków to hobby. Poświęca mu tyle czasu, ile się da, a że to autentyczna pasja – daje wiele. Czuje się zaszczycony tym, że może się zająć czyszczeniem miasta… Stale szuka optymalnych rozwiązań – chce sobie i innym udowodnić, że czysty Gorzów jest możliwy. Że niewielkimi nakładami da się go doprowadzić do porządku.
Jego aktywność w upiększaniu miasta bierze się z troski o estetykę szczególnie ścisłego centrum Gorzowa. Nie potrafi spokojnie przejść obok zaniedbanego miejsca – zabrudzonego, zaśmieconego czy po prostu brzydkiego. Działa od razu, bez zbędnej zwłoki. Kosztem swojego czasu i pracy poprawia wygląd skweru, trawnika, podwórka czy bramy. – To przykre, ale, jako gorzowianie, ogólnie mieszkańcy miasta, nie dbamy o swoją przestrzeń. To nie jest ocena. To zjawisko widoczne gołym okiem. Wystarczy przejść kilkanaście metrów w centrum, aby się o tym przekonać. Co gorsze, zdecydowana większość mieszkańców pogodziła się z taką sytuacją – uważa.
Nie chodzi tylko o kwestie malunków, czy zaśmiecania. Problem widzi też w cichym przyzwoleniu na parkowanie gdzie popadnie, czy w chaosie reklamowym. Dostrzega brak spójnej miejskiej polityki w dziedzinie estetyki szyldów, bilbordów czy witryn sklepowych. Poważną kwestią do rozwiązania są też dzikie śmietniska – przy samej Warszawskiej namierzył ich kilka. Ale zaczyna od usuwania bohomazów czyli od estetycznych podstaw, bo to działanie stosunkowo proste do zrealizowania samodzielnie, z efektem od razu – wystarczy chcieć. Rozumie przy tym, że służby miejskie nie mogą być wszędzie i wszystko załatwić. Bez zaangażowania, bez starań samych mieszkańców, bez powszechnej dbałości o swoje najbliższe otoczenie nie będzie w Gorzowie porządku.
Są efekty? Są!
Tomasz Rybak patroluje wyczyszczone miejsca – chce wiedzieć czy praca przynosi rezultat i nie kusi autorów malunków do „recydywy”. Na kilkadziesiąt już uporządkowanych punktów do dwóch, najwyżej trzech wrócili „malarze”. Ale to nie zniechęca naszego rozmówcy – czyści Gorzów do skutku. To najczęściej drzwi, bramy, skrzynki elektryczne bądź gazowe. Rzadziej elewacje, bo te wymagają użycia myjki, czasami farby. W dodatku dobrze jest się skontaktować z odpowiednim ADM-em, aby tam też wiedzieli o akcji.
Tomek był pewien, że ambicją autorów malunków będzie bunt czyli uporczywe bazgranie po każdym czyszczeniu. Skala akcji i pewien rozgłos sprawiły, że „malarze” stracili zapał. Być może też zaczęli się obawiać ewentualnych konsekwencji. – Wyczyszczone miejsca zaczęły przykuwać uwagę gorzowian – powszechnie docenili nasze starania – zaznacza na koniec nasz rozmówca.
Komentarze: