3200 kilometrów – tyle dokręcił do Rowerowej Stolicy
Z MIASTA
Adam Oziewicz
2022-07-24 01:35
10960
Start – 3 czerwca. Pierwszy finisz w Lipinkach Łużyckich i... tak dalej. W 21 dni dokoła Polski. Ze Starego Polichna kilkunastoletnim trekkingowym Focusem pokonał 3200 kilometrów. Kto przejechał rowerem choćby kilkaset metrów wie, że to nie przelewki. Andrzej Wiśniewski opowiedział nam o wyprawie.
Zasugerował się historią młodych chłopaków ze Szczecina – barwnie opisali swoją podróż dookoła Polski na rowerach, chyba na kolarzówkach. Wyruszyło czterech, dwóch odpadło – pozostali dali radę. Zrobiło to na nim wrażenie – też tak chciał. Zwraca jednak uwagę, że w jego wyprawie nie chodziło o zwiedzanie, a o sprawdzenie, przełamanie swoich słabości, poprawę kondycji. Jedyną rzeczą, którą chciał koniecznie zobaczyć to Mierzeja Wiślana – nigdy tam nie był a chciał obejrzeć przekop. Cel zrealizował.
Były odcinki górskie, płaskie, pagórkowate, urozmaicone – ale nie tylko trasy rowerowe – tych w Polsce nie mamy aż tak wiele… Na niektórych fragmentach korzystał z dróg krajowych. Na nich nie było bezpiecznie – m.in. od Suchej Beskidzkiej do Nowego Sącza. Niemile wspomina ten odcinek – kilka godzin na zatłoczonej drodze w towarzystwie samochodów, często ciężarowych. Z kolei na tzw. ścianie wschodniej tras rowerowych Green Velo nie brakowało – tam jechało się komfortowo. – Najgorsze co mogło mnie spotkać to na drodze od Hajnówki do Białegostoku i dalej w kierunku Sejn – tragedia nikomu nie poleca tego odcinka – zaznacza. Przez błąd wybrał zatłoczoną od samochodów trasę. Dziś skorzystałby z dojazdu do Sejn gorszymi, mniej uczęszczanymi drogami. Podejrzewa, że czujność go wtedy chyba opuściła – na nieszczęście pojechał główną drogą...
Skąd? Dokąd? Dookoła Polski
Wyjechał ze Starego Polichna w towarzystwie kolegów z wyprawy rowerowej do Wilna sprzed kilku lat – Markiem Skrobańskim i Zbigniewem Bodnarem. Także razem przejechali trasę wschodnim szlakiem rowerowym Green Velo. Teraz kręcili we trójkę tylko na pierwszym, krótkim odcinku do Bledzewa. Andrzej Wiśniewski od tego miejsca jechał z jeszcze innym druhem z rowerowych tras – jednak po pięciu dniach, w Żywcu, zrezygnował. Dalej nasz rozmówca pojechał samodzielnie.
Na jego szlaku były m.in. Sucha Beskidzka, Nowy Sącz, Jasło, Sanok, Przemyśl, dalej tzw. wschodnią ścianą – zwykle trasą Green Velo. Kolejnym etapowym celem była Mierzeja Wiślana – tam dotarł w 15 dniu wyprawy. Stamtąd w kierunku zachodnim starał się trzymać drogi rowerowej R10. 16 dnia eskapady dotarł na Hel, potem do Łeby. Tam przytrafił mu się najdłuższy odcinek z Łeby do Kołobrzegu – 222 km. Na finiszu tego fragmentu trasy był już pewien, że uda mu się zrealizować zamierzony cel – objechać rowerem Polskę dookoła. W kolejnej rundzie, przez Międzyzdroje i Wolin, dotarł do Stepnicy. Następnego dnia okrążył Zalew Szczeciński i przez Szczecin oraz Trzebież dojechał do Gryfina.
Przyznał w rozmowie z gorzow24.pl, że do ostatniego etapu ruszył nieprzygotowany – zaniedbał odpowiednie dla takiego wysiłku odżywianie. – W podświadomości miałem już, że to bardzo blisko domu i nic mi nie grozi – przedstawia sytuację. Jak się szybko okazało, przez to ostatni odcinek (156 kilometrów) z Gryfina do Witnicy pokonywał z ogromnym trudem. Ostatnią noc wyprawy spędził w Mościcach.
Już zrelaksowanego na dojeździe z Witnicy do Gorzowa przywitali – oczywiście na rowerach – koledzy Marek i Zbyszek. Z kolei w Gorzowie spotkał się z kolarskim mistrzem – Lechem Piaseckim, odebrał od niego gratulacje za pokonanie imponującej trasy. Po drodze odwiedził też Mariusza Trepanowskiego – był odpowiedzialny za przygotowanie roweru na wyprawę. – Maszyna nie zawiodła, doskonale spisywała się na całym dystansie – podkreśla nasz rozmówca. Po 21 dniach dotarł do domu w Starym Polichnie – pokonał na rowerze dookoła Polski 3200 kilometrów!
Z dnia na dzień. Tak 21 razy
Przed wyjazdem precyzyjnie trasy nie planował – decyzje o wyborze konkretnej drogi podejmował na bieżąco, już w trakcie jazdy. Założył jedynie, że wyprawa będzie wiodła drogami możliwie najbliżej granic Polski. Co prawda, nie zajeżdżał do Ustrzyk Dolnych ani Górnych, ale za to zahaczył na krótko o Czechy i Niemcy. Jednego dnia starał się pokonywać około 150 kilometrów a gdy już miał taki dystans, rozglądał się za noclegiem.
Każdego wieczora, po zakończeniu trasy, otwierał mapę i mówił sobie gdzie planuje zakończyć kolejny dzień i… tyle, resztę przenosił los. – Wcale nie było oczywiste w jakim punkcie skończę dany etap, zatem wyprawa przebiegała trochę na wariackich papierach – zauważa pan Andrzej. Wschód Polski znał z wcześniejszych wyjazdów, był pewien, że sobie poradzi. Gorzej było z innymi rejonami gdzie miał mniejszą orientację. Wiele zależało od noclegu – gdzie go znalazł tam się zatrzymywał, gdy go nie było w danym miejscu szukał dalej. Miał wsparcie syna – dzwonił do niego prosząc, aby przez internet znalazł jakieś miejsce do spania. Telefonicznie przekazywał, że o 19.00 może być w danym punkcie, a on sprawdzał czy jest tam jakieś miejsce, aby się zatrzymać.
Nie miał asekuracji – jechał z całym ekwipunkiem na rowerze, ale – jak sam przyznaje – niczego mu nie brakowało. Uważa, że sukces wyprawy, przyjemność pokonywania wielu kilometrów, zależy od organizacji pakowania się – to niezwykle ważne, aby wypracować sobie optymalny system ułożenia rzeczy i mieć ich dokładnie tyle, ile trzeba. – Miałem świetne ubrania przeciwdeszczowe – jak się okazało, połowę trasy, ponad 1500 kilometrów, pokonywałem w deszczu. Nakładałem je i jechałem dalej. Bez nich byłoby to nie możliwe – podkreśla. Jednak posiadanie ubrań przeciwdeszczowych podczas takiej wyprawy to jeszcze nie wszystko, bo muszą one być odpowiednio spakowane – na pewno nie głęboko w sakwach, bo zanim do nich dotrzemy to przemoknie cała reszta.
Powodzenie takiej eskapady zależy również w dużej mierze od wolnej od trosk głowy i wsparcia… żony. – Nie da się jechać w taką podróż z jakimiś rozpoczętymi i niedokończonymi sprawami. Wsiadając na rower trzeba odłączyć się od codziennych spraw – one nie pomagają w wielodniowym wysiłku – zauważa A. Wiśniewski. Najgorszy dzień wyprawy? Nasz rozmówca nie ma problemu z wskazaniem odcinka. Z Sanoka do Przemyśla, zaledwie 70 kilka kilometrów na rowerze – dziewiątego dnia nie starczyło siły na więcej. Zmęczenie było tak ogromne, że o 16.00 już spał, ale następnego dnia rano ponownie ruszył na trasę.
Jedna wielka niespodzianka
Niespodzianki na trasie? – pytamy. – Cały wschód Polski to jedna wielka niespodzianka – niezwykle serdeczni ludzie, otwarci dla obcych. Tam się zupełnie inaczej czuję niż u siebie – odpowiada pan Andrzej. A przygody? – Chyba w Gryfinie – w całym miasteczku nie mogłem znaleźć noclegu, coś niespotykanego wcześniej na trasie. Namiot był, ale o 22.00 nie miałem już sił na rozbijanie. Pomyślałem, że chyba przyjdzie mi się zdrzemnąć na stacji benzynowej – wspomina. Szukał jeszcze ostatniej szansy i trafił na niezwykle serdecznych ludzi – obdzwonili całe Gryfino, wykorzystali chyba wszystkie swoje kontakty i... znaleźli. Był niezmiernie szczęśliwy.
Z kolei wcześniej, w Sejnach zatrzymał się w hotelu. Wchodzi i słyszy, że obsługa rozmawia po litewsku – pyta czy z Litwy? Panie odpowiedziały, że nie, że są Polkami, ale u nich w okolicy się tak mówi – trochę po polsku, trochę po litewsku. – To było dla mnie pewne zaskoczenie – zauważa nasz rozmówca.
Podróży dookoła Polski chciał od dawna, pewnie gdyby nie pandemia plan zrealizowałby wcześniej. Ponad trzy tysiące kilometrów pokonał kilkunastoletnim Focusem – rowerem trekkingowym. Jak się okazało niezawodnym, bezawaryjnym na całym dystansie. To nie pierwsza tak wymagająca trasa – wcześniej, co prawda nie samodzielnie a w większej grupie z przyjaciółmi, wyruszył do Wilna. Tamto było pierwszym takim doświadczeniem. Między innymi przez tą podróż, wspomniani wcześniej, Marek Skrobański i Zbigniew Bodnar, zaszczepili w nim chęć do pokonywania długich dystansów rowerem.
Zakładał, że w trzy tygodnie przejedzie zaplanowaną trasę, być może w kilka dni więcej – jak się okazało pełne trzy tygodnie wystarczyły. Celem nie było bicie jakichś rekordów, jednak w pewnych określonych ramach chciał się zmieścić. Na pewno nie chodziło o utrzymanie stałego wysokiego tempa przejazdu. Wybrał kierunek przeciwny do ruchu wskazówek zegara czyli najpierw na południe. W ten sposób chciał uniknąć odcinków górskich na drugiej część trasy – najgorsze chciał mieć jak najszybciej za sobą. – Za górami było już tylko łatwiej – to ważne gdy zmęczenie się kumuluje, narasta. To był dobry wybór. Ale po drodze pomyślałem, że gdy jeszcze raz będę pokonywał tę trasę to właśnie w odwrotnym kierunku – mówi z uśmiechem.
Najbliższe rowerowe plany? – pytamy na koniec. – Ukraina, jeżeli się tam uspokoi – odpowiada bez wahania.
…..
Dodajmy jeszcze, że Andrzej Wiśniewski brał udział w kręceniu kilometrów dla Gorzowa podczas akcji Rowerowa Stolica Polski – Gorzów zajął czwarte miejsce na kilkadziesiąt miast. – Trochę się przyczyniłem do dobrej lokaty Gorzowa w tej akcji, choć było kilka osób lepszych ode mnie – nakręcili jeszcze więcej, choć tak daleko od miasta nie odjeżdżali – mówi.
Andrzej Wiśniewski – 57 lat, czynny zawodowo: prowadzi własną działalność. Rowerem pokonuje kilometry od kilkunastu lat – czasami bardziej, czasami mniej intensywnie. Jak sam mówi, nakręca go wspólna jazda z Lechem Piaseckim i jego grupą oraz wspomniani już przyjaciele. Ale za sobą ma także wiele odcinków indywidualnej jazdy – również ją lubi. Właśnie z tej przyjemności zrodziła się chęć dłuższej rowerowej wyprawy. Zawsze blisko rekreacji i sportu – jako dziecko próbował piłki nożnej i boksu. Z rowerem od najmłodszych lat, ale nigdy go nie traktował tak poważnie jak w ostatnich kilkunastu, gdy osiągnął wiek około 30 lat. Jego pasja jazdy rowerem przyszła z wiekiem.
Komentarze: