przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

więcej

Adam Bałdych: Nowy Jork? Nie. Katowice? Nie. To Gorzów najważniejszy

KULTURA


2016-01-20 13:31
70520

(fot. Janusz Gajdamowicz)

Zaczynał jak wszyscy – o czystym tonie nie było nawet mowy. Gra przypominała skrzypienie drzwi. – Jeszcze się taki nie narodził, co od razu miałby specjalny gest, dający szansę na wydobycie pełnego dźwięku – zauważa skrzypek Adam Bałdych, gwiazda światowego jazzu.

Gdy pytamy gorzowianina Adama Bałdycha o pierwszy instrument i ćwiczenia oraz nauczyciela, bez wahania odpowiada: Grażyna Wasilewska. Najbardziej wdzięczny jest jej za wyzwolenie w nim muzycznego ducha. Przyznaje, że była dla niego twarda i wielokrotnie miał wielką ochotę kończyć ze szkołą muzyczną, ale wtedy… głos zabierała mama. – Mówiła, że powinienem wszystko doprowadzić do szczęśliwego finału i wtedy zdecydować, co dalej – wspomina. I szczęście, że przypilnowała młodego skrzypka – po trzech latach ćwiczeń zauważył, że granie go wciąga, wręcz fascynuje. Dziś nie ma wątpliwości, że w szkole muzycznej przy Teatralnej spędził cudowne lata i do teraz ma wielu przyjaciół z tego okresu.

Skrzypce wziął do rąk jako dziewięciolatek. Pierwszych już nie ma, za to drugie są ciągle przy nim – kupił je, gdy rzeczywiście poczuł, że instrument jest dla niego ważny. Tych, na których zaczynał, pozbył się w okresie buntu przeciwko muzyce klasycznej i kupił… instrument elektryczny. Adam wspomina, że chciał wtedy zupełnie zmienić wizerunek skrzypiec – uważał, że powinny brzmieć i wyglądać zupełnie inaczej, brutalnie odciął się od klasyki. Ale już podczas studiów, przed wylotem do Nowego Jorku, poczuł, że chce wrócić do dawnego brzmienia – mając już bagaż doświadczeń na elektrycznych, pomyślał o wykreowaniu na nowo akustycznego świata. Teraz rzadko korzysta z elektroniki, cały czas pracuje nad dźwiękiem samym w sobie – uważa, że jeszcze wiele może w nim odkryć.

Zaczynał jak wszyscy – nie potrafił wydobyć czystego dźwięku. Gra kojarzyła mu się ze skrzypieniem drzwi, a nie z delikatnym brzmieniem skrzypiec. – Nie ma mocnych. Każdy musi to przejść. Chyba się jeszcze taki nie narodził, co od razu miałby specjalny gest, który daje szansę na wydobycie czystego, pełnego dźwięku – zauważa A. Bałdych. Po dwóch latach ćwiczeń zaczął rozumieć, co znaczy grać i mieć z tego przyjemność. W trzeciej klasie szkoły muzycznej podczas popisu zaprezentował utwór. Nie przypomina sobie, co to było, za to dobrze pamięta sam moment, bo był przełomowy – zorientował się, że muzyką przekazuje emocje, a te działają na słuchaczy.

Nie miał sposobu na zniechęcenie do ćwiczeń, gdy coś nie wychodziło. Ale gdy tylko zauważył, że muzyka sprawia mu przyjemność, od razu problem zniknął. – Codzienne, regularne granie rozwija – proces postępuje i daje satysfakcję. W pewnym momencie widzisz, że mechanizm sam się napędza. Radość to jedyny bodziec autentycznie zachęcający do wytężonej pracy – podkreśla muzyk. Trzech lat ćwiczeń potrzebował, aby być pewnym, że skrzypce w rękach nie są już ciężarem. Instrument stał się medium, czymś naturalnym dla ciała – pozwalał nie tylko grać, ale też sprawnie przekazywać myśli, emocje. Adam mógł zamknąć oczy i w ogóle nie myśleć o nutach – całą energię kierował tylko na to, co chce opowiedzieć muzyką. Czy już wtedy miał potrzebę rejestrowania nagrań? Okazuje się, że nie. Nawet o tym nie myślał – nie miał do tego ani narzędzi, ani chęci. Zwyczajnie w świecie ćwiczył i cierpliwie czekał na efekty. Za to jak powietrza potrzebował improwizacji. Wspomina, że nawet grając Bacha dokładał swoje elementy – mocno odbiegały od tego, co w nutach, ale miał poczucie, że nie da się ich nie zagrać. Właśnie tak wyglądały improwizacyjne początki. A pierwsze nagranie z udziałem Adama powstało nieco później, w studiu Sergiusza Sokołowa – jako dwunastolatek akompaniował śpiewającej siostrze. Na klawiszach grał pianista Michał Wróblewski. W sesji uczestniczył też gitarzysta.

Gorzów, Katowice, New York
W Gorzowie dojrzewał i przeżył pierwsze muzyczne fascynacje. Dlatego rodzinne miasto wskazuje jako najważniejsze na swojej drodze, przed Nowym Jorkiem i Katowicami. To tu mógł nie spać pół nocy, aby grać, bo aż tak zauroczył go jakiś koncert Pod Filarami. – Nigdy później muzyka aż tak mocno na mnie nie wpływała – przyznaje A. Bałdych.

O studiach w Katowicach mówi, że to wspaniały czas. Jazz otaczał młodych muzyków 24 godziny na dobę. Wystarczyło być w akademiku, aby się wiele nauczyć. Studenci wymieniali się ulubionymi płytami, pomysłami, razem słuchali muzyki, improwizowali w spontanicznie zebranych składach na korytarzu albo w pokojach. Także wtedy Adam nawiązał kontakty, które do dziś są dla niego ważne. Wśród wykładowców byli m.in. wibrafonista Bernad Maseli (prowadził przedmiot Zespoły) czy skrzypek Henryk Gembalski. – Wspaniały człowiek. W pewnym momencie już nawet nie graliśmy, za to godzinami rozmawialiśmy o sztuce. Niezwykłe doświadczenie – wspomina Adam. Z kolei podstawy improwizacji wykładał Piotr Wojtasik. Ale w tym przypadku słowo podstawy należałoby rozumieć nieco inaczej – wiedza, którą przekazywał studentom, była niesamowicie zaawansowana. Bałdych był jednym skrzypkiem na roku, ale na latach wyżej i niżej byli jego rówieśnicy, zresztą do dziś są dobrymi kolegami. To Mateusz Pliniewicz i Bartek Dworak. Robią swoje własne kariery – świetnie sobie radzą. Dotąd nie wpadli na to, aby nagrać coś we trójkę, ale w przyszłości niewykluczone.

Dwa kilkumiesięczne pobyty w Nowym Jorku, w 2010 i w 2011 roku, zmieniły jego spojrzenie na muzykę. Odkrył, że jest przywiązany do polskiej kultury i potrzebuje dawać temu wyraz. Skrzypek zauważa, że, będąc na miejscu, nie zawsze się rozumie, co jest dla nas ważne i co w duszy rzeczywiście mocno brzmi. Tuż po studiach wyjechał za ocean, aby grać z najlepszymi na świecie. Codziennie chodził na jamy do klubów, spotykał się z artystami, robił próby, grał koncerty. Poznał miasto od środka – stał się jego częścią. – Aby się wiele nauczyć, wystarczy tam być – jeździć metrem, słuchać i rozmawiać o muzyce. To tam są korzenie jazzu, widać je i słychać w każdym zakątku Nowego Jorku – podkreśla. Po przyjeździe do światowej stolicy jazzu szybko okazało się, że Adam nawet tam jest jednym z niewielu skrzypków pojawiających się na jamach. Był atrakcją. Skrzypek z Polski? To robiło wrażenie. Gdy grał, miejscowi byli nim bardzo zainteresowani – przede wszystkim dlatego, że skrzypce dla jazzu to instrument niszowy.

Adam w NY stale miał kontakt z wybitnymi muzykami i nowymi trendami. Ale jakie wydarzenie stamtąd zrobiło na nim największe wrażenie? Pewnego razu pojawił się na jam session w klubie Creole w Harlemie – jak co dzień wszedł zagrać na scenę, a tu za bębnami perkusista od Herbie Hancocka, za klawiaturą Taylor Eigsti, jeden z najwybitniejszych pianistów Nowego Jorku. Jednak Adama zamurowało, gdy zorientował się, że na kontrabasie gra chłopak z Japonii, który ćwiczy raptem od dwóch lat i ciągle się myli. Mimo to najlepsi na świecie muzycy obserwowali każdy jego ruch, robili krok do tyłu, aby móc zagrać coś razem. Schowali swoje ego i, słuchając siebie nawzajem, stworzyli coś nadzwyczajnego. – To była dla mnie wielka lekcja pokory – dotarło do mnie, że w muzyce nie da się za wszelką cenę forsować swoich idei, a jazz jest muzyką współtworzenia – wspomina nasz rozmówca.

Improwizacja nade wszystko
A. Bałdych podkreśla, że instrumentalista improwizator nie ma przed sobą żadnych granic. Im więcej wie o improwizacji, tym bardziej rozszerza się przed nim muzyczna przestrzeń do zagospodarowania, a to z kolei daje niesamowite możliwości kreacji. To, co go ogranicza, to jedynie wyobraźnia. Podczas koncertów skrzypek ma obraną formułę i stara się stworzyć muzykę, która zmierza w konkretnym kierunku. Im bardziej rozwija swój język i wyobraźnię, tym jego występy są bardziej nieprzewidywalne. Może iść w wielu kierunkach, wszystko zależy od towarzyszącego mu zespołu. Dlatego preferuje muzyków z szeroką wyobraźnią, aby za każdym razem mogli zaskakiwać fanów i siebie nawzajem. Czy jest szczyt improwizacji, powyżej którego nie da się już nic sensownego zrobić? – pytamy Adama. – Tak naprawdę ona nie ma końca – wynika z tego, co już gdzieś usłyszeliśmy, z pomysłów, na które już wpadliśmy, ale też z kreacji w czasie rzeczywistym, on-line – odpowiada nasz rozmówca. Skrzypek dodaje, że muzyk, improwizując, poszukuje i nigdy nie może być pewny, kiedy i czy znajdzie to coś, co go zainteresuje i wokół czego będzie układał kolejne dźwięki.

O swojej technice mówi krótko: „w tej materii da się jeszcze wiele zrobić”. Zapewnia, że i pod tym względem cały czas się rozwija. Jest przekonany, że najbardziej fascynująca część tego, co może zrobić ze skrzypcami, właśnie się dla niego zaczęła. Otwiera się na techniki, których wcześniej się obawiał. Chodzi o sposoby grania zaczerpnięte z muzyki współczesnej, a które stosuje w improwizacji – właśnie to jest teraz dla niego najważniejszym muzycznym wyzwaniem.

Skrzypek kompletny – jazzowi specjaliści twierdzą, że obecnie najlepszy technicznie na świecie. Ale czy grywa na innych instrumentach smyczkowych? Okazuje się, że nawet nie bierze się za altówkę, wiolonczelę czy kontrabas. – Jestem skrzypkiem i niech tak zostanie. Nie chcę być multiinstrumentalistą – nawet gdy chodzi o same smyczki – mówi Adam. Za to gra na fortepianie, używa go głównie do komponowania. Różnice między smykami są znacznie większe niż się wydaje. Nasz rozmówca na altówce jest w stanie zagrać, bo bezpośrednio pochodzi od skrzypiec – jest tylko nieco większa, a struny mają inną menzurę. Ponadto altówka ma dodatkowo dolną strunę C. Adam miał skrzypce pięciostrunowe z dolną C, zatem przypominały nieco altówkę. Z kolei wiolonczela to już zupełnie inny układ instrumentu. Obowiązują przy niej całkiem inne zasady gry. – Jestem w stanie wydobyć z niej czysty dźwięk, podobnie z kontrabasu, ale o graniu koncertu nie może być mowy – zaznacza.

I nagle stał się gwiazdą, nawet nie zauważył
Co byłoby z Adamem Bałdychem, gdyby nie Boguś Dziekański, jego Filary i Mała Akademia Jazzu? Być może jazz poznałby w innym momencie życia, może nie byłby tak odważny… Skrzypek przyznaje, że ma problem z jednoznaczną odpowiedzią na tak postawione pytanie. Podobnie trudno mu określić rolę innych ważnych dla niego ludzi, którzy mieli wpływ na jego muzykę. – Życie składa się z tak wielu sytuacji, których ostatecznej wagi nie jesteśmy w stanie określić dla całości losów – zauważa. Zna wielu utalentowanych ludzi, którzy nie mieli takiej szansy jak on – na miejscu miał świetny klub jazzowy i człowieka, który cały czas napędzał go do pracy. Podkreśla, że nic lepszego nie mogło mu się przytrafić. Nie wszędzie są takie kluby, ale Adam nie wyobraża sobie sytuacji, gdy zaczyna grać jazz i nie ma gdzie iść ze swoją muzyką. – Jazzu nie uczą w szkole, dlatego jazzman uczy się, słuchając. W tym właśnie rzecz, że miałem gdzie słuchać muzyki na żywo, u Bogusia – mówi skrzypek. Dlatego uważa, że Jazz Club w mieście to coś niesamowitego – młodzi jazzmani i fani jazzu mają wielki skrót do metropolii. Adam, jeżdżąc po całym świecie, widzi, jak ważnym miejscem są Filary. Zapewnia, że od środka aż tak nie rzuca się to w oczy.

Teraz, podczas krótkich wizyt w Gorzowie – gdy spaceruje po ulicach, gdy spotyka znajomych – w zasadzie nikt nie traktuje go nadzwyczajnie. Ale od pewnego czasu ma już status gwiazdy światowego jazzu. Czuje to szczególnie za granicą i coraz częściej w innych polskich miastach – tam, gdzie koncertuje. Jednak na samego siebie, a szczególnie na fanów, widzących w nim znanego muzyka, patrzy jak zawsze. Bardzo uważa na to, aby w jego głowie nic się nie zmieniło. Nie przywiązuje dużej wagi do swojej popularności w świecie jazzu. – Widzę coraz więcej ludzi zainteresowanych moją muzyką i tyle. Cieszę się, że są na moich koncertach – zaznacza artysta. A jak reaguje na pochlebne oceny? Co czuje, gdy czyta w prasie, że jest najlepszym improwizującym skrzypkiem na świecie? Ma satysfakcję, ale zarazem nie przyjmuje takich opinii bezwarunkowo – uważa, że to nic nie daje, może tylko sprawić, że będzie miał wygórowane mniemanie o sobie, a tego nie chce.

Swój swojego namierzy
Nie ma wątpliwości, że artyści w jakiś tajemny sposób siebie przyciągają – oto sekret trafiania na muzyczne bratnie dusze. – Bywa, że osobowości nie współgrają i nawet doskonali instrumentaliści nic razem nie mogą stworzyć – przyznaje nasz rozmówca. Bo dla artystycznego owocnego spotkania ważne są też relacje pozamuzyczne. Adam podkreśla, że nie da się tworzyć z kimś, kogo się po prostu nie lubi. Z kolei wszyscy ludzie, z którymi tworzy, zarazem w jakiś sposób są do niego podobni – takich szuka i na takich trafia. Aspekt komercyjny muzycznych spotkań jest dla niego istotny, ale nie determinuje artystycznych poczynań. Od kilku lat wszyscy, z którymi gra, reprezentują najwyższy europejski poziom. Dlatego nie myśli w kategoriach: czy realizowany projekt sprzeda się, czy nie. Stara się robić muzykę możliwie jak najlepiej i wie, że impresariat zrobi wszystko, aby zainteresować słuchaczy płytą. Uważa, że wyłącznie komercyjne podejście w sztuce, muzyce, jazzie daje krótkotrwały efekt, w przeciwieństwie do układania drogi zgodnie z czysto artystycznymi kryteriami.

A wyraz tego można zobaczyć na finał wideoklipu „Let it snow” – Adam Bałdych i wokalistka Mika Urbaniak cieszą się z dobrego wykonania. Na ile autentyczny jest ich entuzjazm? Skrzypek zaznacza, że takich gestów i zachowań nie da się zainscenizować – fałsz odbiorca wyłapie w mig. Ale przyznaje, że są artyści, stosujący autokreację w takim stopniu, że pokazują kogoś zupełnie innego, niż są w rzeczywiści. Sam jednak posługuje się muzyką do tego, aby mówić o sobie takim, jakim jest. Adam i Mika spotkali się, aby przygotować ten jeden utwór. Skrzypek przyniósł nuty na miejsce. Przez dwie godziny próbowali w studiu tuż przed nagraniem. Potem ostatecznie omówili formę i zarejestrowali „Let it snow” za pierwszym podejściem. Warto odsłuchać, wyszło fantastycznie.

W czasie rozmowy ze skrzypkiem nie mogliśmy nie poprosić o listę jazzowych idoli. Jest
długa – Pat Metheny, Miles Davis i skrzypkowie: Michał Urbaniak, Zbigniew Seifert, Didier
Lockwood
. Poza nimi Maciej Strzelczyk, Scott Henderson, Herbie Hancock, Michael Brecker oraz Jim Beard – ulubieniec Adama, z którym zagrał trasę – spełnienie marzeń.

„Moje skrzypce mają 30 lat i główkę smoka”
Skrzypiec nie traktuje instrumentalnie? Dla Adama to coś więcej niż tylko narzędzie. Przyznaje, że bardzo jest do nich przywiązany. – To jak miłość – zdradza. Świetnie zna każdy ich milimetr. Różnie brzmią w różnych przestrzeniach, mimo to w każdym momencie wie, jak się odezwą. Relacje ze skrzypcami do złudzenia przypominają międzyludzkie. Dlatego nie potrafi patrzeć na swój instrument tylko jak na kawałek dobrze obrobionego drewna. To polskie, trzydziestoletnie skrzypce z główką smoka i pięknym lakierem – mieni się w słońcu odcieniami bordo i czerwieni. To rzadko spotykane. Wykonał je Piotr Cieśla z Poznania. Adam nie ukrywa, że gdy tylko je zobaczył, przykuły jego uwagę. Aspekt wizualny to nie wszystko, brzmienie mają równie ciekawe – ciepłe, ale przy tym zadziorne. Potrafią też być niezwykle dynamiczne – to coś, co bardzo odpowiadało jego charakterowi. – Uwielbiam grać na granicy ciszy, szumami, ale też chcę, aby instrument reagował, gdy traktuję go naprawdę z totalną dynamiką. Zatem moje skrzypce muszą wytrzymać wszystko – nie zawsze traktuję je delikatnie – przyznaje. Ma jeden instrument, ale już rozgląda się za nowym – podejrzewa, że już niebawem będzie miał dwa. Czy podobne? Tego jeszcze nie wie. Od dawna szuka skrzypiec, ale dobrać coś odpowiedniego nie jest łatwo. – Instrumentów oczywiście nie brakuje. Drogie, wydawałoby się, świetne, ale… Aby dobrze zdecydować, trzeba czasu. Gdybym nagle stracił skrzypce, byłby dramat – to rzecz, której nie da się kupić w sklepie. To miesiące prób i poszukiwań – zaznacza.

Nie zawsze komponuje na skrzypcach – niewielka część jego utworów powstaje na fortepianie. Ale bywa, że układa muzykę w głowie. Spacerując ulicami, nuci melodie, które później zapisuje na pięciolinii. Nie tworzy codziennie rano między 8.00 a 13.00 – pomysły w nim dojrzewają. Utwór może mu chodzić po głowie miesiącami. Gdy przychodzi moment na wylanie z siebie muzyki, siada i przez kilka dni pisze kilkanaście kawałków. Tak powstały kompozycje na „Imaginary Room” – w dwa dni cała płyta. Na „Bridges” większość utworów skomponował w trzy dni. W najbardziej twórczym okresie pomysły pojawiają się regularnie – godzina po godzinie, jak w zegarku. Często gdy zaczyna kompozycję, w myślach słyszy już jej finał. Niejednokrotnie zdarza się, że utwór już jest w dużej części gotowy, ale tworząc, dociera do miejsca, które na tyle nie przystaje do całości, zarazem jest tak ciekawe, że rezygnuje z już wykonanej pracy na rzecz rozwinięcia i dopracowania zupełnie nowego wątku.

Adam przyznaje, że ma ulubione tonacje i da się to uchwycić na płytach. Uwielbia c-moll i G-dur. Widzi je w kolorach: c-moll na pomarańczowo, G-dur w ciemnej zieleni. Bardzo lubi granatowy as-moll. Zatem utwór grany w różnych tonacjach obrazuje zupełnie inaczej – w jednej będzie jaśniejszy, w innej ciemniejszy. Tych w c-moll jest najwięcej na płytach. Niektóre częściej się powtarzają, są i takie, w których komponuje sporadycznie. Chyba nigdy nic nie napisał w Fis-dur. – To na tyle jasna tonacja, że w ogóle nie czuję w niej swojej muzyki. Ale może kiedyś… – nie wyklucza skrzypek. Bezsprzecznie, zdecydowana większość kompozytorów ma ulubione, najczęściej używane gamy. Można nawet ustalić listę zwykle stosowanych. Skrzypkowie głównie pisali w G-dur, D-dur oraz w E-dur na pustych strunach – co ciekawe, ta Adamowi mniej odpowiada.

Nie tylko muzyka
Od momentu, gdy zaczął intensywnie ćwiczyć na skrzypcach, chciał, aby muzyka była jego profesją. Podejrzewa, że jeszcze w dzieciństwie miał jakieś inne plany, ale już nie pamięta jakie. Skrzypce kompletnie je oddaliły i zatarły. Wcześniej grał w piłkę z kumplami i to było najważniejsze… Ma wrażenie, że poza muzyką szłoby mu w sprawach technicznych. Lubi prace manualne – składanie, konstruowanie. Jeszcze jako mały chłopiec z pasją wszystko rozkręcał i zaglądał do środka. Interesowało go, jakie procesy zachodzą w różnych urządzeniach i dlaczego są zakryte. – Nie mogłem się z tym pogodzić – opowiada z uśmiechem. Keyboard – pierwszy instrument podarowany mu przez rodziców grał tylko miesiąc, potem musiał podzielić los innych domowych sprzętów. – Dobrze, że skrzypce nie mają śrubek, bo finał mógł być podobny – zauważa nasz rozmówca.

Bywa, że chce odpocząć i nie tyka instrumentu – myśli sobie: „muszę pożyć, porobić coś innego”. Kiedyś tak nie było, bo potrzebował codziennych ćwiczeń. Teraz wiele muzycznych, twórczych procesów zachodzi w samej głowie – skrzypiec nie potrzebuje aż tak bardzo. Nie ma wątpliwości, że każda przerwa szkodzi, ale podkreśla, że poza muzyką są też inne rzeczy do zrobienia, do przeżycia. Odkłada skrzypce, aby połazić po górach, ugotować coś w domu, spotkać się z przyjaciółmi. Uważa, że muzyka nie rodzi się z niczego – bez nowych doznań nie ma o czym grać. Najdłuższa przerwa? Najwyżej dwa tygodnie. Zdarza się, że odkłada instrument na cztery, pięć dni do tygodnia, nie więcej. – Potem muszę trochę się przyłożyć, aby osiągnąć wcześniejszą sprawność – zdradza.

Czym żyje skrzypek z Gorzowa?
Adam promuje płytę „Bridges” – z każdym koncertem nowa muzyka nabiera rumieńców. Z Norwegami nagrał kompletny materiał, jednak to tylko punkt wyjścia. – Jeszcze poznajemy się na scenie. Ale już wiem, że są wyjątkowo elastyczni. Nie boją się wyzwań stawianych w obecności fanów. Stąd każdy występ zmierza w nieco innym kierunku – opowiada o swoim nowym projekcie skrzypek z Gorzowa. Także dzięki otwartości cała czwórka muzyków osiąga nowe, jednorodne brzmienie – niemal pewne, że w przyszłości będzie spointowane kolejną płytą. – Wyśmienicie mi się gra z Helge Lien Trio – przyznaje, nie kryjąc entuzjazmu Adam Bałdych. Ale też tworzy zupełnie nową muzykę, także na orkiestrę – zamówienie kompozytorskie dostał w ubiegłym roku ze strony Baltic Neopolis Orchestra. Przygotował serię siedmiu impresji, to kontynuacja i rozwinięcie pomysłu realizowanego z orkiestrą naszej Filharmonii na 70-lecie polskiego Gorzowa. Kompozycje zostały zarejestrowane 26 listopada 2015 roku w Polskim Radiu Szczecin.

Adam, mówiąc o programach aktualnie granych koncertów, zwraca uwagę, że każdy z muzycznych projektów ostatnich lat miał czas, gdy był traktowany priorytetowo. Powód prosty: fakt wydania na płycie. I tak, gdy opublikował materiał z Yaronem Hermanem, na pierwszym planie była gra w duecie – tak w Polsce, jak i za granicą. – Dobrze wiedziałem, że za moment będą pomysły na kolejne utwory i składy. Zależało mi, aby grać ten, a nie inny materiał, a słuchacz dowiedział się, co aktualnie robię i czym rzeczywiście żyję – wyjaśnia artysta. Są też organizatorzy, głównie festiwali, którzy życzą sobie muzyki Adama na przykład sprzed czterech lat, bo pasuje im do konwencji i szczególnie są nią zainteresowani. Wtedy skrzypek wraz z muzykami odpowiedniego składu prezentuje to, co jest w danym momencie potrzebne. – Z moją menedżerką staramy się jednak tak układać programy koncertów, aby słuchacze mogli poznać najbardziej aktualne rzeczy – zaznacza A. Bałdych.

Wszyscy ludzie Bałdycha
Baltic Gang – projekt, z którym debiutował w wytwórni Act Music. W składzie gwiazdy europejskiego jazzu. Każdy z muzyków ma indywidualne sukcesy i uznanie branży. To zespół zebrany specjalnie dla nagrania płyty. Skrzypek nie ma wątpliwości, że dzięki temu materiałowi został zauważony w Europie. – Zaprosiliśmy do tego przedsięwzięcia muzyków, których wcześniej na co dzień słuchałem. Można powiedzieć, że stworzyłem płytę ze składem swoich marzeń – zdradza. Wszystkie kompozycje na płytę skomponował i zaaranżował trzy, cztery miesiące przed spotkaniem z muzykami w studiu. Tam wspólnie nadali im ostateczny kształt i brzmienie. Poza utworem „The Room of Imagination” – Adam napisał ją dwa lata wcześniej – całą resztę stworzył właśnie z myślą o Baltic Gang. Po wydaniu albumu zagrali kilka koncertów w składzie płytowym – w Polsce ani razu. – Każdy z muzyków to gwiazda jazzu, którą trudno utrzymać w jednym składzie. Dlatego mój Imaginary Quartet przejął rolę promowania muzyki zagranej z Baltic Gang na albumie Imaginary Room – zaznacza nasz rozmówca.

O Imaginary Quartet Adam mówi krótko: mój working band. Zespół grający niemal bez przerwy, mimo stale zmieniających się innych kluczowych projektów. Grupa cały czas istnieje w Polsce. – To moi koledzy, z którymi gram od lat. Razem opracowujemy każdą moją płytę. W tym składzie utwory dojrzewają. Dużo koncertujemy, szczególnie w kraju – mówi A. Bałdych.

Yaron Herman – duet i płyta „New Tradition”, kameralna, wyciszona. Realizując ten projekt, korzystali z elementów, które bliższe są klasyce niż typowemu jazzowi. – Tylko dwaj muzycy na scenie to szczególna sytuacja – najbardziej intymna relacja artystyczna, zarazem improwizacja w najszerszym możliwym zakresie – zaznacza skrzypek. Muzycy mają do dyspozycji dużo przestrzeni. Przy tym duet jest wymagający – nie ma innych instrumentalistów, którzy mogliby przejąć na siebie presję koncertu. Obaj bez przerwy skoncentrowani i kreatywni. Adam podkreśla, że z Yaronem przeżył wyśmienitą muzyczną przygodę. – Ja i on mamy dość duże poczucie groovu. Zatem na płycie – choć bez perkusji i kontrabasu – łatwo da się uchwycić rytm. Często grałem pizzicato albo col legno – uderzałem drzewcem smyczka o struny – wyjaśnia. A wszystko po to, aby muzyka bez przerwy pulsowała. Zarazem rytm nie był podawany na tacy, tak jak to jest w przypadku grania z sekcją rytmiczną.

Helge Lien Trio – najnowszy projekt Adama i płyta „Bridges” – nie były jeszcze prezentowane w Gorzowie, ale już są planowane na ten rok. Muzykę pisał z myślą o orkiestrze i kwartecie jazzowym. Już po aranżacji zauważył, że materiał zabrzmi lepiej w mniejszym składzie – na kwartet. Stąd szukał odpowiedniego zespołu, najlepiej z już ukształtowanym brzmieniem. – Chodziło mi o nawiązanie dialogu przypominającego tego z Yaronem, ale w nieco większej skali – tłumaczy. Wydawnictwo podejmuje tematykę budowania mostów między tradycjami różnych kultur, które inspirują skrzypka, zarazem wywodzą się z całej Polski, spotkały się tu na zachodzie i funkcjonują już od 70 lat. Z tego punktu wyszedł i podążał dalej, nawiązując do tworzenia mostów między gatunkami muzycznymi: jazzem a klasyką, jazzem a folklorem czy też jazzem a muzyką, która nas otacza na co dzień, choćby w radiu. Ostatecznie doszedł do pomostu łączącego go z kulturą norweską. – Moja muzyka jest mocno osadzona w tradycji, w polskich brzmieniach. Stąd zależało mi, aby odczytali ją muzycy innej narodowości. Nie podchodzili do materiału z bagażem naszej kultury. Podeszli do niej na swój sposób, dali coś od siebie – wyjaśnia zamysł na płytę „Bridges” jej twórca.

Jakby w ramach eksperymentu Adam chciał się przekonać, jak jego muzyka zostanie zinterpretowana przez zespół. Zastanawiał się, czy w tej konfiguracji uda mu się wybronić – mimo zetknięcia z inną kulturą muzyczną – polski charakter kompozycji. Na „Bridges” każda ze stron miała dać coś z własnego brzmienia, przy tym stworzyć wspólny mianownik. Norwegowie szybko potwierdzili, że mają mocne poczucie własnej tożsamości w muzyce i rozpoznawalne brzmienie. Jaki rezultat? – Powstał materiał europejski z wyraźnym duchem polskiego folkloru. Zatem udało się zachować w kompozycjach nasze elementy – mówi z satysfakcją artysta.

Aaron Parks – muzyczny pomysł Adama realizowany z pianistą amerykańskim, uznanym twórcą młodej sceny nowojorskiej. Spotkali się przypadkiem w Danii. Yaron Herman zachorował, nie mógł zagrać, a Parks był na miejscu. Organizatorzy koncertu postanowili, że ich połączą – wystąpili w Aarhus w Danii. Tak dobrze współpracowali na scenie, że rezultat mógł być tylko jeden: postanowienie, że zrobią coś więcej – tak doszło do trasy po Niemczech, Austrii i Szwajcarii. Jeszcze nic razem nie nagrali, ale – jak zaznacza muzyk –  to może być tylko kwestia czasu.

Jest plan, a w nim Gorzów  
Niemal cały rok ma już zaplanowany – wypełniony koncertami i festiwalami jazzowymi. Teraz pisze muzykę na zamówienie kompozytorskie do prac wrocławskiego malarza Wacława Szpakowskiego – artysta dążył do zobrazowania rytmiki muzyki na płótnie. Występ Adama będzie połączony z wystawą w ramach Wrocław 2016 – Europejska Stolica Kultury. Program będzie wykonany na żywo na tle prac malarskich, to w czerwcu. – Później koncerty jesienne, no i festiwal… – przedstawia najważniejsze punkty planu na bieżący rok A. Bałdych.

Obok najbardziej aktualnych projektów koncertowych i kompozytorskich oczkiem w głowie Adama jest festiwal w Gorzowie – właśnie nabiera kształtów. Skrzypek już ma program imprezy, dobrał też artystów – niektórzy z nich jeszcze nigdy nie grali w Polsce i – jak ocenia sam pomysłodawca festiwalu – lada dzień będą gwiazdami dużego formatu. – Marzę o tym, aby gorzowianie byli ich pierwszą widownią w kraju – zwierza się nasz rozmówca. Teraz czeka na dalszy rozwój wypadków, dlatego nie za wiele może jeszcze zdradzać. Niebawem ma być pewne, czy i w jakiej formule impreza się odbędzie. Adam ocenia, że festiwal przyciągnie nie tylko gorzowian, ale też ludzi z zewnątrz, bo takiego przedsięwzięcia miasto jeszcze nie ma. Według artysty, Gorzów jako miasto jazzowych tradycji powinno podkreślić ten fakt wyjątkowym wydarzeniem na skalę krajową. Impreza ma mieć profil jazzowy, ale też szukać punktów stycznych z innymi gatunkami – zapowiada się, że każdy, kto będzie chciał posłuchać muzyki na żywo na najwyższym poziomie, znajdzie coś dla siebie. Termin? Jesień tego roku. Program będzie ogłoszony nie wcześniej niż po podpisaniu umów z konkretnymi artystami.

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x